Obserwatorzy

środa, 29 kwietnia 2015

HANA NO EN - POD KWIATAMI WIŚNI





         Zakwitły wiśnie. Moje laleczki Kokeshi postanowiły świętować  Hanami. 

         Hnami to święto kwitnącej wiśni sakura. Zwyczaj ten ma bardzo odległe korzenie wywodzące się z VIII wieku. Hana no En oznacza ucztę kwiatową, z zastrzeżeniem, że dotyczy ona kwiatów sakury. Chociaż początkowo dotyczyły kwiatów moreli, zwanych śliwą japońską. Były to ceremonie religijne związane z kultem bogów zamieszkujących drzewa i opiekujących się plonami – ryżu. Święto spopularyzował cesarz Saga wydając pod kwitnącymi drzewami uczty połączone z piciem sake i oglądaniem kwiatów. Do dziś podczas święta spożywa się dango – ryżowe kulki i popija sake lub ryżowym piwem. W okresie Heian (VIII-XIIw) rozpowszechniła się poezja sławiąca kwiaty wiśni. Kwitnienie sakury porównywane jest do życia , pięknego, ale kruchego i ulotnego.  Powstało także wiele powieści, w których opisywane jest święto  Hanami. Kwitnąca wiśnia stała się jednym z symboli Japonii. Dziś w święcie Japończycy biorą masowy udział, odbywają się z tej okazji firmowe i szkolne pikniki. Ludzie cały dzień spędzają na świeżym powietrzu bawiąc się i ucztując.


         Nic dziwnego, że i moje panienki zapragnęły wziąć udział w Hanami. Wybrały się w tym celu do ogrodu, podziwiać kwitnące wiśnie. Niestety pogoda nas nie rozpieszcza i udało się zrobić niewiele zdjęć.
         I tu pewnie Japończyk zatrząsłby się ze zgrozy. Zerwałyśmy kilka gałązek kwitnącej wiśni i poszłyśmy świętować do domu.


         Jak świętować to świętować. Do dekoracji użyłyśmy tokkuri – karafek do sake i ochoko – kieliszków do tego napoju. Także kilku sztuk innej japońskiej porcelany, w kwiaty wiśni oczywiście. ( O porcelanie przeczytasz tu - http://sowa58.blogspot.com/2012/08/bekitny-zamek.html ) A także wachlarza z kwiatami różowej wiśni sakura.

         W święcie wzięły udział:


                                                                   Yoko


                                                   Noriko


         Momiji


                                                     Mariko


                                        
                                                      Nozomi.

Nozomi i Mariko, to moje ostatnie nabytki. O innych pisałam już na blogu. (tagi – kokeshi)


         Życzymy wszystkim wspaniałego świętowania Hanami. Nie trzeba jechać do Japonii. Wystarczy wynieść leżaki pod kwitnącą wiśnię w ogrodzie.


sobota, 25 kwietnia 2015

MAŁE, MALUSIEŃKIE




         Ola i Gabriela zaraziły mnie zbieraniem maluchów. Przedtem nawet nie zwracałam na nie uwagi. Nie mówię, że nie miałam żadnej maluchy w swoich zbiorach, ale trafiały do mnie zupełnie przypadkowo. Teraz wręcz poluję na Kelly i jej podobne, a także na inne mini.
         Ostatnio trafiło do mnie kilka . 


         Po pierwsze milutki klonik. ( A byłam pewna, że to Kelly). Dopiero w domu przyjrzałam się dokładnie. Na główce Made in China, na plecach czarny nadruk - 45. Majtki i buciki wmoldowane. Włoski trochę sztywne, ale bardzo gęste. Sukienka uszyta solidnie. Główka trochę duża, ale ładny buziak i wielkie niebieskie oczka.

Gabriele napisała, że to Funville Sparkle Girlz



         Po drugie mini Lalolupsa od MGA.


         Po trzecie śmieszny ludzik od Geobra z 1974 r. Najpierw myślałam, że to Playmobil, ale sygnatury na stopach rozwiewają wątpliwości.

A jednak Playmobil, no prawie, bo Playmobil to firma córka Geobry. Lalki były produkowane jeszcze przed powstaniem Playmobil.


         A po czwarte, to właśnie zagadka, którą może Gabriela lub Ola rozwiążą. Maleństwo nie ma sygnatur . Wielkość zaledwie 5,5 cm. W tulipanie się mieści.
 A to Baby in my Pocket od M.E.G. czyli Morrison Entertainment Group. Firma produkuje maluszki dla wielu wiodących firm lalkarskich min. Mattela.


         Zrobiłam maleństwom małą sesyjkę w kwiatach. Ogród pyszni się kolorami, co dzień coś nowego zakwita. I przekwita też niestety. Żegnamy cebulice, śnieżniki i fiołki. Za to witamy wiśnie, tulipany, różne kwitnące krzewy. Jest w czym wybierać. Zapraszamy.

Moje najmniejsze


wtorek, 21 kwietnia 2015

W MEJ PAMIĘCI TKWI





         Im człowiek starszy, tym z większym sentymentem powraca do lat dziecinnych. Chętnie ogląda stare zdjęcia, otacza się przedmiotami z przeszłości. Nie potrafi obojętnie minąć na targu staroci rzeczy, które kojarzą mu się z dzieciństwem.
         Kiedy minął pierwszy szał zbierania wszystkich lalek, jak leci, zaczęłam wielką uwagę przykładać do lalek, które pamiętam z dzieciństwa. Nie koniecznie tych, które miałam, bo miałam niewiele. Tak w ogóle do lalek z lat 50-60 tych ubiegłego wieku. Niestety jest je trudno znaleźć i są drogie. Dlatego, kiedy trafia mi się taka gratka w SH, jestem w siódmym niebie.


         Oleńkę mam już od dłuższego czasu, ale nie miałam na nią pomysłu. Przybyła do mnie jako jeszcze jedna pomponiara, czyli niemiecka lalka w stroju z Szwarcwaldu. To już zdaje się piąta. Ubranko miała koszmarnie zniszczone i brudne.


         Ujęła mnie jej buzia. Choć lalka jest dużo mniejsza, przypomniała mi mój zaginiony skarb.
 
Zdjęcie z netu
         Powiecie, że wcale nie podobna. Może, ale mnie jakoś się skojarzyła. Może przez tę perukę z warkoczami (nb. koszmarnie zniszczoną, czego na zdjęciach nie widać), a może przez te niebieskie oczy i czerwone usteczka.


         Perukę trzeba było zmienić. Ostatnio udało mi się zdobyć całkiem sensowne peruki. Jedną z nich kasztanowatą wykorzystałam do zrobienia Oleńce nowych włosów. Nie mam wprawy, ale i tak chyba lepiej wygląda niż w starej peruce.
 
peruka przed i po
         Najpierw pomyślałam, żeby zrobić jej sukienkę podobną, do tej jaką miała moja lalka. Ostatecznie jednak zrobiłam ukłon w stronę jej oryginalnego stroju, bo znalazłam materiał w różyczki. Biała bluzeczka, kwiecista spódniczka, koraliki i butki od porcelanki.


         Potem znalazłam jeszcze jedną kwiecistą spódniczkę, tym razem na białym tle.


         W końcu przypomniałam sobie, że miała białe rajstopki i oryginalne buciki i je odszukałam. Oto ostateczny strój.


         Chciałam zrobić ładną sesyjkę w ogrodzie, ale koło południa znowu zerwał się bardzo gwałtowny wiatr i z sesji nici. Udało się zrobić tylko parę zdjęć w domu.

sobota, 11 kwietnia 2015

POD OPIEKĄ CIOTKI


            Dziś była przecudna pogoda. Cały prawie dzień poświęciłam pracom w ogrodzie.
Niestety nie mam tylu sił, co chęci i pozostało jeszcze wiele do zrobienia. Obiad zjedliśmy na tarasie, przy śpiewie ptaków i brzęczeniu pszczół. A widok z tarasu cudny. Wszędzie kwitną fiołki, cebulice, śnieżniki, stokrotki, nie licząc drobnych chwastów. Na klombach żonkile, hiacynty i bratki, które sadzę gdzie się da. Zakwitły forsycje i dereń. Aż się nie chce z ogrodu wychodzić.
            Paula także postanowiła spędzić dzień w ogrodzie. Zwłaszcza, że dostała pieska. Ślicznego szczeniaczka od Schleicha. 


            Paula poszła do ogrodu pod opieką cioci Kaludyny, która wstąpiła także do klubu miłośników szczeniaczków. Na tę okazję założyła jeansy i bluzeczkę z pieskiem. 


            Klaudyna nie ma niestety wielu ciuszków. Firmową niezbyt ładną sukienkę, śliczny strój wieczorowy od Ewy i tyle. Wczoraj udało mi się zdobyć jeansy. Bluzeczkę trzeba było pożyczyć, ale Klaudyna jest straszną chudziną i wszystkie „dorosłe” bluzki na niej wisiały, bluzeczka z pieskiem jest od Evi, ale jest niestety krótka. Koniecznie będę musiała coś uszyć.

            A teraz trochę spamu zdjęciowego. Zdjęcia nie są zbyt dobre, bo robiłam po południu i w dodatku był duży wiatr. Na domiar złego w połowie sesji aparat odmówił posłuszeństwa. W moim aparacie nie można sprawdzić ile jeszcze bateria wytrzyma, wyświetla się komunikat „bateria słaba” i koniec pieśni. Proszę więc o wyrozumiałość.